Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/216

Ta strona została skorygowana.

podźwignięcia ich w duchn i pociągnięcia ku idei.
Nie mówiąc swej żonie, dokąd się udaje, bez żadnej broni, ani papierów poszedł na miejsce, wymienione w wezwaniu. Przemierzał brudne, cuchnące, błotniste przedmieście Krakowa w kierunku Wisły. Patrząc na prawo i lewo po ohydnych „kamienicach“ i po starych chałupach, które w błocie tonęły, klął głośno. Ohydą przejmowało go to wszystko pobudowanie na odwiecznych niedolach, krzywdach, na odwiecznych bezprawiach i biedach. Jakże pragnął przerżnięcia tych bajor kanałami, burzenia ruder, wytrzebiania zarazę gnieżdżących w sobie siedlisk, „całuję rączek“ krakowskich! — „Mściciele“ — śmiał się. — Istny opar nad tymi gnojami, nad tym fetorem, w którym tonęły pokolenia. Tyle sobie wyhodowała nieszczęśliwa Polska.
Kędyś w długiem podwórzu, które rzeczywiście było jednym śmietnikiem, w domostwie, którego przyciesi stały się dawno błotem, a ściany na błoto topniały, dopytał się o mieszkanie szewca Dąbrowskiego. Wszedł do wnętrza. Izba była, jak się patrzy, tamtejsza, dość powiedzieć, szewska na przedmieściu. Majster, człowiek kudłaty, nalany i brudny, podskoczył ze swego stołka, zapewne w przewidywaniu, że nadciąga klijent z obstalunkiem. W rogu izby pod piecem skrobała kartofle kobieta tak chuda, że od pierwszego na nią spojrzenia nastręczała się myśl, jak ten szkielet może ruszać rękami, widzieć, chodzić, mówić. Było to bolesne zjawisko — ta szewcowa. Oczy wywalone z orbit, zapewne wskutek jakiejś