Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/218

Ta strona została skorygowana.

Małżonkowie spojrzeli po sobie. Nie mogli zdobyć się na wyjaśnienie. Wreszcie szewc zaczął mówić mozolnie i bez ładu:
— Nam tu jeden człowiek mówił, żeś pan zagarnął od jednego bogacza wielkie pieniądze...
— Znam ci ja tego człowieka!... — śmiał się Ryszard.
Obydwoje podskoczyli ku niemu, pytając, kogo ma na myśli.
Pokazał im gestem ręki długą brodę, łyse czoło. Zrozumieli. Teraz przypatrywali mu się ze zdwojoną ciekawością. Oczy im się świeciły.
— I czegóż was to, moi państwo, ponauczał ów prorok? Cóż wam o mnie powiedział?
— Pan się śmieje, jak mówi o tym człowieku... — syczała wyschnięta kobieta. — A to jest święty człowiek!
— Nawet święty!
— Święty! — wykrztusiła z gardzieli, która już strun głosowych nie posiadała. Żyły na jej szyi nabrzmiały, jak strąki, — wydobyły się na skronie. Poskoczyła do drzwi w głębi i otworzyła je szeroko. Nienaski zobaczył izdebkę czyściej utrzymaną, z łóżkiem w kącie i stolikiem pod oknem.
— Tu mieszkał... — mówiła szewcowa Dąbrowska. — Bez trzy miesiące tu był. Jego to jest pomieszkanie! Takiego mędrca!
— Gdzie się zaś teraz wyniósł?
— W świat poszedł, mój wielki panie, — we świat szeroki! Głosić słowo prawdziwe, dobrą nowinę między tutejsze i obce ludzie. Bo wszędzie jest ta sama