— Tyle to aż czasu mieszkał tu Żłowski u państwa? — zapytał.
— Sza! — krzyknęli obydwoje, jak na komendę.
— No?
— Sza! Niech Bóg zachowa! Nazwiska nie wolno z gęby wypuścić! Sza! Bo źle będzie!
— Ze mną będzie źle, czy z wami, moi państwo?
— Sza! — krzyczeli na niego, tupiąc nogami, jak dwoje waryatów.
— No dobrze już, dobrze! Czego ode mnie chcecie? — spytał, zaczynając nudzić się tem wszystkiem.
— Policz się pan ze swojem sumieniem! To tego trza! — wypaliła mu w oczy, plując na wsze strony przez zielone zęby, które sterczały w jej ustach!
Nienaski odsunął się i pośpiesznie zapytał:
— Czegóż chcecie?
— Czego? A to tego...
Naradzali się oczami. Po tej naradzie szewc rzekł z pompą:
— Masz pan złożyć na partyę choć część tego majątku.
— I to wam?
— Nie nam, tylko na partyę!
— A gdzież ta partya?
Znowu się zaambarasowali. Pobiegli do kąta i zaczęli tam przyskakiwać do siebie, szeptać i ciskać jakieś wyrazy. Wrócili, gadając jedno przez drugie.
— We czwartek wieczorem, tu, na tej samej ulicy, ale nad samą rzeką. Podwórze tam będzie tak, jakby tutaj. Dom murowany, ino stary. Na piętrze. Jedne
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/220
Ta strona została skorygowana.