Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/224

Ta strona została skorygowana.

schody i szukał w ciemności drzwi. Poczuł, że w zmroku stoi człowiek. Instynktownie zatrzymał się i czekał przez chwilę. Tamten zcicha zapytał:
— Kto idzie?
— Swój... — rzekł Nienaski wesoło.
Zapewne ręka owego człowieka uchyliła drzwi. Światło padło na schody. Przybysz zobaczył młodego człowieka, który przed nim usunął się i znikł wgłębi. Pchnął tedy drzwi i zajrzał do wnętrza. Było to czyjeś mieszkanie. Stało łóżko z pierzynami. Z za drzwi, prowadzących do drugiej izby, słychać było rozmowę. Otwarły się i uchyliły do połowy, lecz nikt się w nich nie ukazał. Nienaski minął pierwszą izbę i stanął na progu drugiej. Było tam siedmiu, czy ośmiu mężczyzn. Jedni z nich stali, drudzy siedzieli na drewnianych krzesełkach. Wszyscy ginęli w gęstym dymie z papierosów. Pod oknem mieściła się wygnieciona kanapa, przed nią stary, okrągły stół, zasypany popiołem i pełen niedopałków. Żaden z mężczyzn obecnych w tym pokoju nie powitał Nienackiego, ani się do niego nie zwrócił. Zdawaćby się było mogło, że go wcale nie spostrzegli. On zdjął czapkę i mierzył ich oczyma, przechodząc spojrzeniem z jednego na drugiego. Mieli pozór rzemieślników. Jeden, bardziej wyelegantowany, siedział w kącie, nie zdjąwszy kapelusza, którego rondo było zawadyacko spuszczone na dół. Ten palił papierosa, gryząc jego ustnik i systematycznie wypluwając na odległość kawałki papieru. Dwaj niepozorni stali obok stołu i od niechcenia przypatrywali się gościowi. Pod oknem, w pozycyi skurczonej tkwił od niedawna zna-