Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/229

Ta strona została skorygowana.

, jeśli ta już charcze i kipi, a drugim spać w norze nie daje. No! Skąd partya ma brać? No, skąd? Jak nie od pana, coś darmo zgarnął tyli majątek. Ja, skończyłem... — dodał z gestem krasomówczym.
— To chcecie być towarzystwem dobroczynności?
— A pan chciałbyś sam obstać za wszystkie towarzystwa?
Ów tęgi z kanapy przerwał dyalog ważkiem oświadczeniem:
— Spory do ciorta! Tak, — albo nie?
Nienaski zwrócił się twarzą do tego i rzekł twardo:
— Nie!
Towarzystwo rozejrzało się pilnie po sobie. Pokiwali głowami. Ten i ów zakaszlał. Lokaj Witold głośno ziewnął. Młody człowiek, stojący obok Nienaskiego, zajrzał mu głęboko w oczy omdlałemi źrenicami. Drugi, jego towarzysz, poświstywał przez zęby. Ryszard rzekł do ostatniego:
— Nie świszcz pan teraz, bo tu rozmowa poważna, nie szynk!
Ten dziwnie przegiął się cały, jak piskorz, czy miętus, w kierunku owego w kapeluszu mówcy. Mruknął:
— Słyszysz ty, Rudolf?...
— No, no... — uspokoił go tamten, poważnie kiwając ręką.
— Mówię do was tak... — zaczął Nienaski. — Pieniędzy na rzeczy nieokreślone, wam, ludziom zgoła mi nieznajomym, nie dam, bo to są pieniądze nie moje, lecz publiczne.
— A ten automobil od Walfisza, to prywatny,