— Ja się pytam, — wtrącił tęgi mężczyzna z kanapy, — to nic z naszej propozycyi?
— Z tego, żebym wam, ludziom niewiadomym, na łapę po prostu, a może na pohulankę, dawał pieniądze — nic! Na leczenie chorych dam, ale do ich kasy, lub honorarya lekarzom...
— A za automobil? Za ten stargowany na ośmnaście tysięcy? Z jakich pieniędzy pójdzie to kupno?
Nienaski umilkł zmiażdżony. Ktoś z pod okna zawołał:
— No, jazda dalej, o tych „publicznych pieniądzach”!
— Ze wszystkiem taka prawda, jak z tem. Kopalnie robotnikom daruje, a nie może darować części skarbu, co go nie zarobił, ino dostał...
— Wyszachrował...
— Burżuj zawsze ci twierdzi, że te pieniądze, co je z nas zdarł, to są jakieś narodowe albo publiczne.
— Niemiec, czy Francuz, Żyd, czy Polak — zawsze to samo łgarstwo!
— Czyje to były te pieniądze za automobil!
Nienaski krzyknął:
— Oddam te pieniądze z moich zarobków! Zarabiam, jako budowniczy! W sumieniu jestem czysty.
— Zarabia, mójże pracownik!
— Ręce ma zwalane krzywdą!
— Na partyę tę ośmnaście tysięcy!
— Oddawać, bo to skradzione!
— Na partyę! — ryczeli wszyscy.
— Dawać je na stół!
— Żywo!
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/232
Ta strona została skorygowana.