— Po dobroci... — szepnął do niego życzliwie blady młokos z podkrążonemi oczyma. — Powiedzże pan, że przyślesz, albo przyniesiesz...
— Nic nie dam! Ani jednego centa! — krzyczał w furyi.
Ow szewc Dąbrowski skakał od jednego z konspiratorów do drugiego, coś szepcąc, gadając, wykrzykując. Wreszcie przybiegł w skok do drzwi i otworzył je. Nienaski wypadł do pierwszej izby. Za nim krok w krok szedł ten w kapeluszu, zwany Rudolfem, i chudy ze smętnemi oczyma. Rudolf w ciemnej izbie chwycił Nienaskiego za rękę i piersi. Napastowany trzasnął go między oczy. W tejże samej chwili Dąbrowski, miotając się w istnym szale między nimi, otworzył drugie drzwi, prowadzące na schody i wypchnął Ryszarda w ciemność, szepcąc doń w napadzie strachu:
— Człowieku! Umykaj!
Nienaski stracił oryentacyę co do miejsca. Potknął się na schodach i zleciał z pierwszej kondygnacyi aż na platformę. Na górze rozlegał się wściekły wrzask, szarpanie się ludzi. Słychać było przeraźliwy płacz szewca Dąbrowskiego, który wył:
— Nie puszczę, towarzyszu! Nie puszczę!
Dały się słyszeć razy bezlitosnego bicia w pysk, kopanie nogami, i Dąbrowski spadł ze schodów, jęcząc i stękając. Potrąciwszy Ryszarda w ciemności, nalazł nań całem ciałem, poznał i w szlochach, w trwodze znowu wyjęczał:
— A dy umykaj, człowieku! Umykaj! Umykaj!
W tym głosie było ostrzeżenie ostateczne i nie-
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/234
Ta strona została skorygowana.