Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/237

Ta strona została skorygowana.

ziemię, nosem w te kały. To też nieopisanie długo trwało to czołganie się, ta zawzięta i śmiertelna walka z brzegiem rzeki. Były to wysiłki ślepe, nie dyktowane przez rozmysł. Czemu wykonał ruchy takie, a nie inne, jakim sposobem zdołał wybrnąć? Jedyne, co w nim jeszcze było wolą świadomą, to pragnienie ujrzenia Xenii. Poza tem ślepa trwoga przed zimną, cicho szemrzącą wodą... Pot ciepły, wciąż płynący nietylko po plecach, lecz i po nogach nasunął uboczną myśl: — czyżby to nie pot? czyżby krew? Był już wtedy na miejscu równem. Wstał na nogi i powlókł się przed siebie. Daleko świeciła się latarnia. Od niej padała smuga blasku na ruchomą wodę Wisły. Bał się iść do tej latarni, ale rozumiał, że tam jest ulica i że tam właśnie zdążać trzeba. Macając rękami w przestrzeni, trafiał wciąż na deski parkanu. To oparcie pomagało mu w pochodzie. Lecz parkan urwał się, tworząc ciemną wyrwę ulicy. Nienaski rzucił się w tę czarną czeluść. Zaczął sunąć szybko, coraz szybciej, biedz. Było pusto. Nikogo! Od szybkiego ruchu znowu z ust ta krew! Nie zwracał na to uwagi. Szeptał wciąż w obłąkaniu swojem:
— Ratuj! Xenia! Ratuj!
Straszliwa, bezdenna, nieprzemierzona była nieskończoność ulicy, wygrodzonej ślepymi parkanami! Paniczny popłoch w sercu, że go znowu spostrzegą, chwycą na ręce i rzucą w pędzącą wodę Wisły, dodawał sił. Biegł, charkając krwią raz za razem, coraz częściej. Z nosa kapały ogromne, niepowstrzymane krople. Stawał tylko wtedy, gdy poczynało lać się ciurkiem i chłeptać w gardzieli. Znowu latarnia.