Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/239

Ta strona została skorygowana.

zrazu wolno, a potem w cwał. Głowa Ryszarda latała, jak kamień, tłukąc się o deski. Tracił i odzyskiwał przytomność. Widział to nieskończoność gwiazd w czarnem niebie, to wielobarwne kręgi w głębi swej głowy, to wreszcie błyski zdziwienia nad tą szczególniejszą zmową wydarzeń. Krew z wozu bryzgała na prawo i lewo. Wóz pędził długo, nieskończenie długo. Wreszcie stanął. Wielki ów czarny parobek wziął Nienaskiego na ręce i zaniósł pod bramę domu. Tam go postawnił przy dzwonku, coś mówiąc niezrozumiale z wielkiego strachu. Obadwaj dzwonili do tej bramy, ze wszech sił przyciskając krążek dzwonka. Wreszcie strwożony ów człowiek obalił swe gnojnice, wsiadł na przodek wozu, zaciął konie i uciekł w noc galopem, co siły w szkapach. Teraz Ryszard dzwonił sam do swego mieszkania, które miało połączenie elektryczne z bramą wejściową. Czekał, jęcząc i drżąc na całem ciele. Upadał i powstawał. Rozległo się nareszcie kołatanie i drzwi się otwarły. Wszedł do swej sieni i począł wstępować na schody, które rozświetliła lampka elektryczna. Szedł ze stopnia na stopień, nie mogąc udźwignąć ciała, długo, bez końca. Nareszcie drzwi. Słychać było głos Xenii w korytarzu:
— To ładnie o takiej porze wracać do domu? Budzić wszystkich? A ślicznie, mój panie, a ślicznie!
Chciał zawołać, lecz nie miał głosu. Bezwładnie siadł na własnych nogach. Za chwilę uderzył czołem w te półotwarte drzwi swego szczęścia. Ocucił go krzyk. Krzyk! Przeraźliwy płacz! Dźwignęła go. Jak kloc ściętego drzewa, niemocnemi rękami ciągnęła na siłę poprzez korytarz, niosła w ramionach.