Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/242

Ta strona została skorygowana.

Nie było na czem pisać, a chciał co tchu. Kazał ruchem, żeby podała jakąś tekę i podstawiła dłonie. Na jej rakach położył tekę, papier. Zaczął pisać na arkuszu testament. Spieszył się strasznie, przekreślał, poprawiał. Zapisywał cały ów majątek krajowi — kapitały, tereny, maszyny, kopalnie — wszystko. Wymieniał egzekutorów testamentu, którzy mają być przez kraj wybrani do rady zarządzającej, więc Brus i jakiś drugi z Warszawy, ludzie z Galicyi, których nazwiska dla szybkości początkowemi oznaczał literami, — jej mówiąc, co która znaczy, — przekreślał, mazał, mylił się, przypominał...
Wtem ołówek wyleciał z jego ręki. Kazał ruchem oczu wołać świadków do tego testamentu. Ale głowa odwaliła się na bok. Cienka, żwawa struga krwi potoczyła się z nosa. Usta dowlokły się do ręki Xenii, wyszeptując z trudem, w ostatnim szlochu:
— Kocham cię...
Powieki nagle się rozchyliły, i oczy z nieopisaną boleścią napawały się widokiem ukochanej twarzy. Jeszcze raz drgnęły wargi od szeptu, pełnego straszliwej rozpaczy, który tylko ona rozumiała:
— Pamiętaj:
A później jakaś głęboka zaduma przyćmiła twarz.
Lekarze otwarli drzwi i zbliżyli się cicho, już po to tylko, żeby stwierdzić skon. Przyjaciele podźwignęli z ziemi małżonkę zmarłego. Spojrzała na martwe oczy kochanka, i krzyk straszliwy wypadł z jej piersi, krzyk, który zdawało się, rozdarł ten dom na dwoje, — świat i niebiosa