Dopiero po upływie roku od śmierci Ryszarda Nienaskiego, wdowa po nim wracać zaczęła do świata. Przez cały ten czas żyła w jakowemś zaćmieniu duszy, w głębokim smutku, który, zapewne, byłby strawił mniej oporny i silny organizm. Mówi się „zaćmienie duszy“, albo „smutek“ — wyrazy, które wcale nie tłómaczą procesów, zajść i zjawisk. Nadaremnieby również za pomocą innych wyrazów i określeń usiłować odtworzyć ten kobiecy żal po stracie. Prawdziwie, Xenii Nienaskiej nic nie mogło pocieszyć. Wyjechała z Krakowa, zaraz po pogrzebie, na wieś, do zapadłej wioski nad Wisłokiem i tam, we dworze, u krewnych ojca, spędziła zimę. Co tam robiła? Czem żyła? „Tęskniła za Ryszardem“ — oto wszystko, co można powiedzieć. Zimową porą częstokroć wymykała się w pola i, biegnąc po zagonach ledwie przydętych, wołała go po imieniu, coś mu przyobiecując w nagrodę za przybycie, jakby jeszcze był na świecie. Czasami znowu prosiła, żeby zaprządz konie i jechać saniami po drożynach, których nie znała, ale tylko po takich, których nie znała...
Zazwyczaj o zmroku chwytał ją smutek najzacieklejszy. Wtedy uchodziła do kuchni, siadała między