Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

o efekt swej powierzchowności, teraz niewiele na to zwracała uwagi. Stroiły ją opiekunki, panie Lenta i Sabina. W gronie młodzieży, która napełniała lożę podczas koncertu, widziała znajomych z Łomnicy i wprowadzonych po raz pierwszy. Nie czuła teraz wcale dawnych tajemnych dreszczów na widok wchodzących lowelasów. Rozmawiała uprzejmie, śmiała się i bawiła, ale zewnętrznie. W głębi niej był ów skurcz, który się mścił za każdą chwilę zapomnienia o „nim“. W ustach słowa, sądy, opinie, nawet żarty — a w sercu inny bieg uczuć, inne logiczne przesłanki i wnioski. Nikt nie widział i nie był w stanie dostrzedz częstych dreszczyków, które ją wskroś śmiechu przebiegały, ani pewnych szczególnych przymrużeń oczu, gdy, na pozór obojętnie, w przestwór patrzała. Spojrzenie jej widziało wówczas jakiś szczegół z kraju wspomnień, — który właśnie ukazał się i żałośnie znikał w swym grobie... Oto muzyka. Cudowny brzmi ton skrzypcowy. Sama go słyszy i wszyscy go słyszą. Skądże po za nim ów cichy szept z daleka nadlatujący, lament bezlitosny?...
Jednej rzeczy nienawidziła — to powłóczystych i ad hoc sfabrykowanych spojrzeń namiętnych, które ją ze wszystkich stron napastowały i goniły. Oczy jej cofały się teraz, unikając zbrodni miłosnego spojrzenia. Nie czuła przecie sympatyi do nikogo i raczej wstręt żywiła do mężczyzn, niż sympatyę. Tymczasem „młodzież“ z tem właśnie się nastręczała. Każdy z wchodzących od tego rozpoczynał rozmowę, że rzucał w ofiarę ów harpun spojrzenia. Byli to wszystko ludzie wypróbowani w sztuce „zdobywania kobiet“