Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/257

Ta strona została skorygowana.

— Czy pan znał jedną panią, nazwiskiem Wanda Orlińska?
— Bagatela! Pani Wandulka! Cudo mężatka!
— Pan pamięta, jak to ona chorowała na zapalenie płuc w hotelu, w Warszawie? Przyjechała wtedy pierwszy raz do Warszawy i zachorowała. Sama mi to mówiła. Pan ją jeden jedyny, poczciwy znajomy, odwiedzał w tej chorobie. Pana jednego tam znała, do pana się zgłosiła listownie w tej swojej biedzie.
— Pani! Rumienię się... Pragnę być cnotliwym w ukryciu. To moja zasada.
— Prosiła wtedy ta biedna Wanda, żeby pan jej przyniósł z apteki lekarstwo. Dała panu w rękę do zmiany sto rubli z tem, żeby pan zapłacił za lekarstwo i zmienił te pieniądze, — prawda?
Śmica patrzał w Xenię jastrzębiemi oczyma, bez zmrużenia ich na chwilę.
— Chce pani powiedzieć, żem ja wtedy tej poczciwej pani Wandulce owe sto rubli... I że mię ani oko, ani ucho... O to chodzi?
— Ależ nie! Właśnie, że nie o to chodzi. Tamto oczywiście, ona i tak wyzdrowiała. Prawda? Pan jest demon nie tylko korytarzowy...
Śmica odgarnął z czoła lwią grzywę i patrzał w oczy Xenii z bolesnym wyrzutem. Po chwili uśmiechał się już do niej z bestyalską pokusą. Jednakże z chwili jego, bądź co bądź, konsternacji skorzystał poeta, żeby wszcząć rozmowę na temat swej pracowitości. Zabolała go, widać, uwaga Xenii, że nic nie robi. Począł szeroko i długo mówić o tem, czem jest wogóle praca, zatapiać się w ten problemat, nicując