Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/259

Ta strona została skorygowana.

— Czy tak? Może powtórzyć?
— Dziękuję panu. Ja tego nie zrozumiem już nigdy. Mogłam i nie zrozumiałam — dodała, kiwając głową.
— Jakto?
— Bo jestem bardzo głupia... — szepnęła patrząc w przestrzeń z niezgłębioną rozpaczą.
Gdy przyjechano do knajpy, było tam już niewiele osób. Artyści — bywalcy, „panowie“ (a raczej kandydaci na panów) — zamówili gabinet na kilkanaście osób. Ruch powstał wśród lokajów. Otwarto natychmiast drzwi do owego gabinetu i zapalano tam światło elektryczne. Stół długi, wysiedziane kanapy, sztuczne palmy, ogromne lustra, porysowane brylantami dziewek...
Krzesła tam były złożone nogami do góry na owym stole, ale je w mig ustawiono. Nakryto stół obrusem. Xenia weszła za innymi do tego pokoju i poczuła w sobie nagły przypływ wesołości. Atmosfera tej ubikacyi (być może) wytworzyła w niej właśnie przypływ, nawet nadmiar wesela. Wzięła się na siłę z samą sobą i pomyślała:
— A gdyby tak dzisiaj upić się, jak bela? Jak kłoda? Nie myśleć?
Zasiadła w pobliżu pani Lenty, która ogarnęła kanapę — zapadła się w tym sprzęcie, jak w łóżku. Pani Sabina, poprawiając włosy przed lustrem nuciła:

„Więc powiem wam w sekrecie,
Bo pocóż taić mam?
Że byłam w gabinecie
Z lalusiem sam na sam“...