Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/263

Ta strona została skorygowana.

rozkoszy. Wtedy właśnie Śmica pokazywał jej jakiś rysunek w d’Art Decoratif, które miał za sobą. Nachylił się, zasłonił zeszytem pisma róg stołu. W tej samej chwili, jego ręka prawa spoczęła na kolanie Xenii. Palce tej ręki poczęły zbierać w fałdy suknię i unosić ją coraz wyżej. Odsunęła się od niego, lecz ociężale i zwolna. Och, jakże to dawno nie doświadczała przejmującej śmiertelną rozkoszą męskiej pieszczoty! Myśli jej były teraz rozigrane i jakieś świętokradzkie:
— Zdaje się, — myślała, — że to Ryszard tak wyprawiał z Lentą, czy z Sabą w powozie. Ciekawam, czy z obiedwiema naraz...
Gwar rozmowy stawał coraz żywszy, coraz głośniejszy. Strzelały korki butelek i wino spływało w przezroczyste kielichy. Poeta deklamował pani Hornowej jakiś wiersz francuski. Xenia zwróciła się do Śmicy i patrzała mu w oczy tak bezczelnie, że aż w tych zimnych źrenicach istnego jastrzębia coś zamigotało. Patrząc tak ciągle, rozmyślała:
— Gdyby też zapomocą takiego środka można było usunąć go, zepchnąć ze siebie, wytrącić z piersi... Przecie umarł! Czyż na zawsze mam być jego niewolnicą?
Głośno rzekła:
— Czy to pan i portrety maluje tymi kubami?
— Panią? Ależ!
— O broń mię, Boże, od pozowania!
— Namalowałbym panią najstarszym mydlarskim sposobem, zupełnie, jak dziadzio Ingres. Nawet mógłbym tak, jak on to „Źródło“... U spodu wysta-