Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/271

Ta strona została skorygowana.

wpośród niezmąconego milczenia. Ręce jego przerzuciły się poprzez ten mur i piersi podały naprzód, ażeby go przesadzić, ale ciężar świadomości o dokonaniu przeważył wszystkie siły ciała. I tak oto zwisły tu i tam, z głową nizko upadłą na stronę ogrodu, samotny potępieniec został przewieszony na murze w swojej bezdennej niedoli. Być może, iż tam wylewał nędzne łzy, być może, iż zaklinał ludzkie czucie, ażeby już na zawsze znikło i odeszło z jego duszy. Być może, iż wzywał Boga. Dopiero późno — późno w nocy, gdy cisza stała się tak głęboką i zupełną, jak jego ostatnie potępienie, podźwignął ciężkie kowadło głowy, podparł je rękami i patrzał w białe szyby sypialni. Czekała na to, co jeszcze uczyni ten nocny gość. Jak złodziej wciągnął się na mur, odchylił swój zbrudzony płaszcz, zakonny, czy żołnierski, i na wznak położył się na tłuczonem szkle. Zrozumiała, że, zaiste, tylko to jedyne... Uczuła, jak się wrzynała w niego ta podobizna włosiennicy. Patrzyła z rozkoszą na jego usta i oczy, zwrócone w wysokie niebo. Tarcza księżyca zaniesiona była wiotką, nieruchomą mgłą o kolorze miedzi. Wszystkie wichry myśli z czterech stron świata były teraz w tej jednej głowie. Gdy krew spływać poczęła po chropawości muru, czuła za niego wszystko, od krańca do krańca, od podmuchów szaleństwa aż do obłudnej cichości pociechy, co gąbką z octem zwilża wargi. Słyszała, jak te wargi szepcą:
— Już niema mnie w jej sercu. Przyszło już zapomnienie i podłość zdrady. Serce moje jest w niej na wieki, a miłość moją wiernością w pustce. Bądź