Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/019

Ta strona została przepisana.

korowodzie ukazywali się ciż łyczkowie florenccy ukoronowani, z wyanielonemi obliczami przez rękę ucznia Fra Angelica z Fiesole. Pan Granowski widział swe życie, swe dawne czyny i obecne postanowienia dziwnie splątane z Florencyą i jej przeszłością. Catilina, hrabiowie Settimo, Medyceusze... Znajdował potwierdzenie siebie w zbiorowem życiu Florencyi, uplastycznionem przez sztukę nieśmiertelną, w życiu tej szlachty ludzkości, która z piekieł istnienia wyrywała purpurę i gronostaje przepychu swego dostojeństwa.


Sąsiadowanie z rodziną Oscalai nie nastręczało przykrości, a zaopatrzyło dom i ogród w odgłosy życia. Zabawy, śpiewy i wesoły gwar dzieci, — ich sprzeczki, uniesienia i wszelkie sprawy były dla pana Granowskiego przyjemną rozrywką. Lubił w majowy zmrok, po dniu upalnym, zanim nieznośne zanzary swój cichy brzęk wydawać poczęły, zasiąść w głębi pokoju, opodal od okna, wpatrywać się w melodyjne krążenie lucciolów i słuchać, jak między staremi drzewami rozlega się nieprzerwany gwar, coś jakby gędziolenie synogarlic i krzykliwy gwar papug. Usta dziewczynek domowych i ich koleżanek powtarzały wciąż imię głównego sprawcy wszelakich figlów, imię „Aubrey“, modelowane na tony najrozmaitsze. Słychać było naprzemiany język angielski i włoski, najczęściej zaś mieszaninę wyrazów obudwu. Słuchacz wchłaniał w siebie te dźwięki, jak gdyby rozgwar ptaków w lesie dziewiczym, w kraju dalekim, w ziemi niewiadomej. Starsze dzieci państwa Oscalai chodziły