— Doprawdy? Cóż takiego?
— Żona moja odbywa połóg w zakładzie operacyjnym w Salviatino, przy końcu tej ulicy... — mówił pan Śnica, wskazując na daleki wylot zadrzewionego szlaku.
— Czy podobna? W Salviatino! Nie wiedziałem.
— Od tygodni defiluję już tędy dzień w dzień. Odwiedzam ją, gdyż mieszkać tam byłoby dla mnie za kosztownie.
— Pewno, pewno... — potwierdzał pan Granowski, namyślając się, jakimby frazesem odczepić się od tego młodzieńca.
Nasłuchiwał podstępnie, czy nie rozlega się zgrzyt nadjeżdżającego pociągu. Lecz, jak na złość, cisza była zupełna. Patrząc teraz z pod oka na twarz owego Śnicy, przypomniał sobie zdarzenia z przed roku. Śmierć córki Xenii w domu zdrowia, w Krakowie... To ten przecie człowiek, malarz Śnica, siadywał tam zawsze w poczekalni sanatorjum... Tego samego dostrzegł w korytarzu, gdy dano znać, że na progu swej izby umarła... To ten trzymał na kolanach głowę Xenii i patrzał z wyrazem wściekłego, rozszalałego żalu w jej oczy na poły przymknięte, gdy tam za późno przybył, on, ojciec... Żal poruszył się na nowo w piersiach pana Gronowskiego i źgnął swem ostrzem przyschniętą ranę. Mściwość za wszystko, nieuzasadniona i bez przyczyny względem tego człowieka, wzniosła się z głębin bólu i strzeliła w nieprzyjaznem spojrzeniu.
— A szanowny pan wciąż tutaj w swem „De Granno?“ — zapytał ów Śnica w sposób tak subtelnie
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/036
Ta strona została przepisana.