Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/039

Ta strona została przepisana.

i wnet te spojrzenia, jak sępie szpony, zapuścił w jego duszę.
— Świadka? Do czego? Jakiego świadka?
— Świadka do tego przecie „testamentu“ nieboszczyka Nienaskiego. Że to Nienaski caluteńki swój majątek, da ostatniego halerzyka, zapisał krajowi, czy też swoim robotnikom, czy tam swoim fantastycznym ideom, na koszta jakowychś przyszłych budowli „narodowych“, — albo ja tam wiem? — a ona niby ma to wypełnić, co było postanowione w najostatniejszej chwili przed jego zgonem... Ja niby także, między innymi, miałem pilnować, żeby się to wykonaniem pełniło, co zostało zapisane węglem w kominie. Te właśnie dzieciństwa...
Pan Granowski przypatrzył się z pod oka malarzowi Śnicy i powziął od tego rzutu jasną wiadomość, że tęgą będzie miał z tym bandytą biedę. Drżenie go trąciło pod kolanami. Zimno przeniknęło. Wiedział, że to zimno będzie długo trwało. Może nawet przylgnie na stałe. Przeklął chwilę spotkania z tym człowiekiem. Śnił pod sekretem, żeby go tak niespodzianą napaścią porwać za gardziel, ścisnąć aż do skutku, przegiąć za obmurowanie drogi i pchnąć w głęboką fosę, pełną grząskiej wilgoci. Nikogo na drodze nie było... Błysnęła w myśli jasna pokusa... Tymczasem, jako człowiek istotnie mądry nie mówił nic, aż tamten głupi przestanie.
Śnica jak gdyby widział jego myśli i tajne zachcenia. Stał w oczekiwaniu. Podniósł oczy nieustraszone, oczy wroga, który nie ustąpi, nie przelęknie się niczego, który uderzy nie dziś to jutro, — i rzekł cicho: