obwieś nazywa go „mecenasem“, — później złożył pięknej pani wytworny ukłon. Ona uniewinniała się z naturalnością w tonie głosu i uroczem zakłopotaniem z tego, że wstać nie może, i prosiła, żeby spoczął na żelaznem krzesełku. Niemowlę spało pod tiulową zasłoną dla zabezpieczenia go od natarczywości upału i dla ochrony wzroku od grozy porażenia słonecznego. Lecz młoda matka nie mogła powstrzymać się od rozkoszy pokazania przygodnemu gościowi swego pierworodnego. Odsłoniła nakrycie i pan Granowski mógł obłudnie admirować głowinę czerwoną z odcieniem pomarańczowym, zmarszczoną i łysiuteńką, jak u zgrzybiałego staruszka. W przelocie zauważył uszy tej stwory śmiesznie maleńkie, a przecież z niesłychaną dokładnością pasujące do dziwacznej czaszki. Oczy nowego obywatela świata były zamknięte, więc nie można było ich zobaczyć i chwalić. Kolor tych źrenic, według zapewnienia matki, — „najzupełniej bezstronnego“, — miał być jakiś extra-fenomenalny. W owej chwili z pagórków fiesolańskich szeroką a wysoko obmurowaną drogą zjeżdżał wóz ciężarowy, „biga“ na dwu wysokich kołach, zaprzężony w szereg mułów i osłów, obwieszonych dzwonkami i brzękadłami. Woźnica, idący obok sprzężaju, trzaskał raz wraz siarczyście z bata i popędzał zwierzęta, śpiewając wśród hałasu przeciągłą, piękną melodyę toskańską. Ta pieśń, wybiegająca z tumanów białego kurzu, stukot wozu, trzaskanie bata, pobrzęk chomąt, dzwonków, łańcuchów — tworzyły razem jedyny w swoim rodzaju głos wesela, wyraz piękna pracy, siły i radości życia. Dziecko otworzyło oczy, a po chwili usta.
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/057
Ta strona została przepisana.