ziew ich nie dosięga tej urodzajnej wyżyny, gdzie z suchym szelestem kołysze się dorodny, wielkoziarnisty jęczmień, — szarzeją stare oliwy i wygrzewa w upale grubopienna, wieloletnia winnica. Z rykiem idą w stronę domu wielkie gospodarskie krowy, popędzane przez małego pastuszka, przybłędę Berto. Leniwie, oślinionemi żuchwami mimlą strawę, przymykając swe przecudne, ogromne oczy. Kędyś w górze, między zaroślami, skrzypi niewidzialna, ciężka biga i słychać głos poganiacza z Rosignano, z tego gniazda na skale, co wiecznie jednako lśni i wiecznie ciągnie ku sobie rozciekawione spojrzenie małego pastucha. Długa gliniasta droga, powydzierana przez wody, biegnie w dolinę, w jałową fałdę między dwiema nagiemi górami, gdzie każdy krzew grubości męskiej ręki wycina chłopska siekiera. Cichy strumień sączy się w tę samą dolinę. Słychać w głębi głowy przytajony syk, niemowny głos tego strumienia, jakoby wołanie sekretne, pozew ziemią idący. Onaci jedna wiedziała, — tamta dolinka, — o czem sam ze sobą bredził, chodząc za bydłem, pastuszek włóczęga, ona jedna była pilną powiernicą tych wszystkich wielkich głupstw, które mu wtedy przez pustą przepływały głowę, jak obłoki przez niebo. Podaje teraz oto z głębi swego ciemnego łona jakowyś tajemny znak, przypomina dawne, dziecięce banialuki. Płacz niestrzymany drga w głębi duszy. Skarga długa zanosi się przez ów głos zagasły w duszy. Z chaosu uczuć nierozsądnych wyłania się i przybliża barwa gliniastej, tłustej, jednostajnej ziemi tamtej doliny. Podsuwa się do oczu, do ust, do gardła. Ciężko się kładzie gru-
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/071
Ta strona została przepisana.