Catone stąpał po dywanie w miękkich pantoflach. Czereda przybłędów dostawała się na swe piętro schodami od ogrodu, na które „ekscelencya” rzadko zaglądał, gdyż i do ogrodu miał wyjście własne. Nadewszystko jednak, — tak sądził, — trzymał Śnicę w ten sposób, niby na smyczy. Pewnego razu, w dzień zielonych świąt, pan Granowski postanowił zstąpić nawet jeszcze niżej. Zawołał w przeddzień Isolinę i polecił jej, żeby nazajutrz zaprosiła, jeśli zechce, do willi całą swoją familię na przyjęcie świąteczne. Dał również zlecenie Catonowi, żeby przyprowadził, jeśli mu się to podoba, swych synów. Wszyscy mieli prawo korzystać przez kilka godzin z jadalni, bawić się i ucztować na koszt pana. Chodziło o to, żeby pokazać malarzowi, iż łaska pańska, jemu wyświadczona nie jest jakowąś przed nim trwogą lub ustępstwem specyalnem, lecz taką samą magnacką fantazyą, jak to właśnie przyjęcie dla domowej czeladzi. Nieoczekiwanie na tę recepcyę służby zaprosiła się pani Oscalai z dziećmi. Proszono tedy i panią Śnicową z synem, — a wreszcie i wielkiego malarza. Wobec takiego obrotu rzeczy „padrone“ musiał osobiście czynić honory domu. Poprowadził to z gładkością i wprawą wielkiego pana, któremu wszystko przystoi. Goście boczyli się na siebie, rozbici na kilka grup, zanim zasiedli do stołu obficie zastawionego. Ale pani Oscalai, umiejąca doskonale mówić po włosku, wnet zdołała tchnąć ożywienie i swobodę w obcowanie tego dziwnego towarzystwa. Pan Granowski niemal osobiście zapraszał gości bez względu na ich stanowisko społeczne. Catone szczodrze rozlewał marsalę. Dwaj
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/083
Ta strona została przepisana.