— Ignis, thalassa atque mulier — haec mala sunt tria... — mruknął do siebie przez zęby.
Kiedyniekiedy wychylał się z ciemnej pod drzewami jaskini i zaciągał dymem cygara, wiedząc, że wówczas rozkochana dziewczyna wlepia oczy w to miejsce, gdzie krążek ognia na końcu cygara różowieje. Na małym placyku między cyprysami, u wylotu alei, przechadzał się tam i nazad, otrząsając popiół z cygara. Na zielonkawem tle nocnego nieba zarysowywał się ogromny szczyt wielkiej igławy, opadający w omdleniu, jakby zwarzony przez te duszne czady zapachów mocnych i gorzkich, które z ogrodu płynęły dookoła jego pnia i wyciągniętych gałęzi. Prastare pinie spłaszczonemi wierzchołami czerniały nieruchomo w seledynowym przestworze. Wielki, samotny cyprys w głębi ogrodu sam jeden, niemy strażnik, kołysał najwyższe pędy łagodnym ruchem, pląsem niedostrzegalnym prawie dla oka, zależnym od powiewu wietrzyków, które tam w górze przepływały, widać, nad gorącą ziemią.
Śnica kombinował szczegóły, z których składało się jego życie obecne i jasne formy marzenia, płynące ponad rzeczywistością, jak owe w górze powiewy. Stosunek jednych do drugich zawierał w formy dziwnych postanowień, decyzyj nieodwołalnych, które były czemś absolutnie nowem, wynalazkiem niepostrzeżenie pochwyconym z nicości. Wiedział, naprzykład, że Isolina musi mu być powolną i to w taki sposób, jaki on za właściwy uzna. Działał w duchu na pewniaka. Widział z coraz ściślejszą dokładnością zajścia, które nastąpić muszą. Tymczasem młoda
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/101
Ta strona została przepisana.