dziewczyna w pokoju na piętrze nie wiedziała nic a nic. Jej ciało, dusza, rozum, pamięć, zdolność do codziennej pracy i uczciwa staranność, — wszystko, czem dotąd żyła, — zostało poszarpane, niby obcęgami kata. Coś wewnątrz niej, jak zwierz, rzuciło się na nową treść, na jakowąś nową rzecz, o której istnieniu rozum dotychczas nic nie wiedział. Całe jej uczucie spragnione było jakichś bezpośrednich czynów. Coś musiała zrobić, żeby wewnątrz siebie zabić natychmiast wybuchy nieposkromionego uczuwania. Gotowa była rzucić się z okna na głowę, albo podpalić włosy i suknie na sobie, porozbijać zwierciadła, lub zejść na dół i, pod nieobecność pana De Granno, otworzyć skrytki jego biura, — zsunąć się po schodach do ogrodu i paść do nóg Leszka Śnicy, jej właściciela, dobrodzieja i kata, — leżeć u tych nóg godzinami, aż się zmiłuje i zechce ją pogłaskać po głowie, lub kopnąć nogą. Wszystko było jedno, co zrobić, byleby tylko znaleźć środek na poskromienie tajemniczej nawałnicy wewnętrznej, — nieszczęścia podskórnego, — rany, która nie wiedzieć, gdzie jest, — wybuchu, który skądś się wyładowuje, dusząc piersi i rozsadzając serce. Ze wszystkich sposobów wzięła pierwszy z brzegu, najłatwiejszy, czy najskuteczniejszy. Sama nie wiedziała, dlaczego wybiera ten właśnie z pośród setki innych, leżących w granicach ducha. Mglista, przepojona żałością półpewność, że to właśnie będzie najtrafniejsze, — instynkt biednego człowieczego zwierzęcia, — zdecydował o postanowieniu. Isolina szybko zrzuciła ze siebie suknie i bieliznę. Zdjęła również różową zasłonkę z lampy
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/102
Ta strona została przepisana.