drzwi i wszedł do pokoju. Isolina chwyciła jego rękę i przytuliła do ust, całując ją w szaleństwie miłości. Szepnął:
— Isolina! Muszę koniecznie rozmówić się z Cesarem. Ty wiesz, czego chcę. Zrób to dla mnie!
— Signore! — wytchnęła z głębi piersi.
— Zrobisz to?
— Nie gniewaj się!
— Zrobisz to?
— Zrobię.
— Powiesz mu, czego chcę?
— Ach! Panie!
— Więc jak?
— Powiem.
Pan Granowski, pochłonięty, jak się zdawało, przez umiejętność trawienia swego bogactwa, w gruncie rzeczy bacznie pilnował swych lokatorów. Czujność ta była niemal dawną pracą konkwistadora. Z za żaluzyj i firanek przypatrywał się niepostrzeżony, gdy przebywali w ogrodzie, słuchał, co mówią i brał na spytki Catona, ażeby wiedzieć, czem się zajmują. Mimo iż nie mógł przecie dociec wszystkiego, miał zadowolenie wewnętrzne człowieka, trwającego w pogotowiu do obrony. Przezorne czuwanie i lisia baczność na wszystko — były to od dzieciństwa stałe cechy charakteru pana de Granno. Teraz wszakże, gdy wiek przyprószył siwizną jego włosy i gdy bogactwo zmuszało do bezczynności i nieprzerwanej prawie siesty, a dolą życiową stała się zupełna sa-