motność, zdarzały mu się chwile jakgdyby omdlenia z trzeźwości. Zatapiał się i zapuszczał w organizm niepostrzeżony czynnik pewnego stałego jadu i paraliżował wiecznie czynną przebiegłość. Coś obcego naturze dotychczasowej nudziło i ssało pod sercem. Snując się w gorące wieczory po grubych kobiercach i śliskim parkiecie salonów, pan Granowski znieczulał i usiłował zniweczyć te nowe w sobie objawy duchowego upośledzenia. W jego gabinecie wisiała fotografia córki Xenii. Był to pigmentowy portret, przez świetnego majstra wykonane powiększenie z małej fotografii panieńskiej. Xenia była na tej fotografii taka, jak wówczas, gdy ją samą porzucił w Warszawie. W dużym, czarnym kapeluszu, futrzanym paltociku, z rękoma ukrytemi w drogiej, eleganckiej mufce, którą jej był w przystępie ojcowskiej czułości darował, patrzyła przepysznemi, zaiste boskiemi oczyma i uśmiechała się swą czarującą, przemądrzałą drwinką. Pan Granowski, błądząc po salonach, zawsze do tego wracał portretu. Wznosił nań oczy i zahaczał pasma wewnętrznych myśli o ten przytwierdzony do papieru uśmieszek. Ale nie zstępowało doń z tego lśnienia piękności, jak niegdyś, dumne podsycenie, lecz wiecznie ten sam cios boleści, nigdy nie gasnąca prawda wieści o klęsce. Zmora uczucia nicości ogarniała go w posiadanie. Wciąż na nowo i wciąż od samego początku żałował Xenii. Krwawiąca się rana nieszczęścia, przeklęte rozdarcie, wytworzone przez jej śmierć, zabliźniło się niby to od działania żywej krwi, zagoiło, przyschło i zarosło. Zgryzota zasadnicza jak gdyby ustała. Dobrotliwa
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/105
Ta strona została przepisana.