tak głupiego postępowania, otrzymał mgliste tłómaczenie, że to dla pewnej fabryki srebrnych saczków chciano skopiować sposób wiązania ogniwek srebrnych nici, który był w tym worku fenomenalnie misterny. Cesare parsknął śmiechem i wystawił wielkie, palisandrowe oko, ażeby pokazać, że nie jego brać na takie dykteryjki. Otrzymał od Isoliny za robotę dziesięć lirów i, podśpiewując, odszedł na miejsce służby. Isolina, po najtroskliwszem obejrzeniu zamka biura swego pana, gdzie nie dostrzegła najlżejszej rysy, ani znaku operowania wytrychem, — po wytarciu politury aż da stanu absolutnego lśnienia, — wyfroterowaniu parkietu dookoła mebla, — wpadła w stan jak gdyby radosnego natchnienia. Była szczęśliwa, iż afera się powiodła i że to była rzecz tak prosta, jasna i niewinna. Śnica wygrzeczniał i mówił do niej cichym, wesołym głosem słowa łaskawe, które jej rozkosz sprawiały. Śmiała się ze swych trwóg i wzruszeń z racyi tak pospolitej i głupiej sztuczki. Tej nocy spała twardo i spokojnie w cichości szczęsnych uczuć.
W kilka dni później, bardzo wczesnym rankiem, malarz obudzony został przez głos dzwonka u wejścia do willi, niezwykły o tej porze. Nie wstając ze swego posłania, znajdującego się tuż przy drzwiach do pracowni, nastawił ucha, żeby usłyszeć, kto to dzwonił. Wnet odróżnił szybkie kroki Isoliny, zbiegającej na dół po schodach. Domyślił się, że zaszło coś niezwykłego, bo natychmiast cofnęła się na górę, jęcząc i