panu De Granno wszystko wyznać. Lecz trwoga znowu przed czemś niepojętem, trwoga szczególna, jak przeszycie tajemniczej trucizny, paraliżowało sam pomysł. Opasana bowiem była, mimo wszystko, jak gdyby atmosferą, z której zakresu uderzały w nią nieprzeliczone impulsy, czucia niepojęte i nieznane, tajne, kryjące się ze swą istotą i rodzajem, zarówno przed światłem rozumu, jak przed wolą. Nadaremnie jej ręce, ramiona, plecy, piersi i nogi odtrącały od siebie tę władzę zewnętrzną. Nie pomagało nic, — krukowi mydło. Ohyda grzechu niewidzialna, jak ciemność, przesiąkała do głębiny jej oczu, rządziła, ni to władza samodzierżąca, cudacznymi snami i nieskończenie krążyła w żyłach cielesnych razem ze krwią. Wśród najgłębszej boleści błyskały, jak świetlisty piorun, najrozkoszniejsze obrazy, tworząc poczucie boleści sto tysięcy razy bardziej nieznośnem. Tak to, wskutek wielkiej mocy cierpienia, ciało jej stało się nieprzystępne. Nie był to dawny, przyrodzony organizm spożywający, trawiący i rozrodczy, lecz przetwór ducha, — pełne mocy i przemocy ciało duchowe.
Pewnej nocy, z 28 na 29 lipca, zapanował na drugiem piętrze, obsadzonem przez niemieckich kąpielowiczów, ruch niezwyczajny. Biegano tam już nie w miękkich pantoflach, lecz w ciężkich butach i nie lżejszych trzewikach, gadano głośno na schodach i w korytarzach, znoszono pakunki i kufry. Dopiero o świcie ten nagły ruch ustał i mieszkańcy pierwszego piętra mogli spokojnie usnąć. Nazajutrz około połu-