ostatkiem siły. Małe jego nogi nie mogły nadążyć i zrównać się z krokiem batalionów. Ojciec, maszerujący poprawnie, depcący kamienie tęgiemi nogami, z przepisaną radością wyruszający na krwawe boje, odtrącał to małe żydzię od swojej ręki, rzucał je niejako poza siebie z gniewem i wyniosłą siłą. Ale w istocie rzeczy łkał w głębi piersi na myśl, że już na zakręcie ulicy małe ręce odczepią się od jego dłoni, głos ukochany nie doleci do jego uszu, a drobne stopy zostaną kędyś w ścieku ulicznym. Tak się też stało. Śmiech widzów antysemicko usposobionych odpowiedział na głęboki jęk dziecka, gdy, chwytając się za głowę, za małe pejsy, brnęło dokądś przed siebie, szukając zrozpaczonemi oczyma postaci ojcowskiej w olbrzymim, szarym, ruchomym tłoku żołnierzy.
Panu Granowskiemu nie sprawiła satysfakcyi ta scena przypadkowo dostrzeżona. Widział on już w swem życiu wszelakich wojsk niemało i zżył się z myślą o konieczności, o logice, niejako, zjawisk tego rodzaju. Wiedział, że to wszystko tak właśnie, jak jest, być musi. Lecz widok naoczny tego wszystkiego, co jest, był mu nieprzyjemny z tego względu, że poruszał własne jego sprawy wewnętrzne, wyrzucał jakby za pomocą miny prochowej, grube i ciężkie warstwy ziemi martwej, oddawna uleżałej. Pragnąc zapomnieć o głupstwie dopiero co widzianem, ruszył w inne ulice. Lecz wszędzie było to samo. Domy, szkoły, urzędy, instytucye zmienione na szpitale, czy koszary, marsze pułków w takt bębna. Tam zaciekawiły go szeregi automobilów wojennych, wiozące przez miasto Kraków niewyczerpane zasoby oficerów
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/146
Ta strona została przepisana.