stawić pana Granowskiego, ale to było zbyteczne, gdyż ten miał przed sobą najmniej oczekiwane zjawisko — doktorową Lentę Żwirską. Piękna pani wyciągnęła do przybysza obiedwie ręce, witając go najbardziej czarującym z seryi swych uśmiechów. Nic nie wiedziała o powrocie do Krakowa dostojnego „kuzyna“, (aczkolwiek kuzynostwo nie zachodziło wcale między nią i panem Granowskim), — stąd jej radość, radość podwójnie wielka, gdy słyszała, że tu zostać zamierza, a więc w czasie trwania wojny nie będą rozdzieleni. Bardziej, niż pani Żwirska, a nawet szczerzej, (z pewnych względów), był zadowolony z tego spotkania dostojny „kuzyn“. Przed niewieloma laty był on hańbą rodziny, (jego własnej), „łotrem“, o którym mówiło się jedynie z pogardą i to tylko w najściślejszym gronie. Teraz rozpytywał bardzo uporczywie, choć z najsubtelniejszą elegancyą o to, czemu zawdzięcza przyjemność oglądania pani Lenty, w tem miejscu, na urzędowem niejako stanowisku. Odpowiedziała z nadobną prostotą, iż pracuje w Enkaenie, w dziale ofiar dobrowolnych, że stoi poniekąd w pierwszym szeregu pewnego odłamu tego departamentu. Na jej to właśnie ręce płyną datki najobfitsze, najbardziej szczodre zapisy.
— Ciągną mię tu ludzie, — mówiła, — ze względu na szczególne, (jakoby!) zdolności do karoty, na talent do organizowania rozmaitych przedsięwzięć dochodowych. Budujemy Polskę nie na żarty! — dorzuciła pani Żwirska.
— A gdzie przebywa szanowny małżonek pani? — spytał „kuzyn“.
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/157
Ta strona została przepisana.