Pani Sabina wyszła uszczęśliwiona, ani przeczuwając, iż wyświadczyła doniosłą usługę milionerowi. Osiągnęła wprawdzie w danej chwili tylko parę tysięcy koron gotówką, lecz miała przyrzeczony kredyt bez ograniczenia. Teraz, spacerując po chodniku, wzdłuż głębokiego rowu, pełnego rudawicy i komarów, pan Granowski złośliwie rozmyślał o tem, że pani Sabina nieomieszka przecie roztrąbić na Kraków, Galicyę i Królestwo o jego wielkich ofiarach, o niezmiernej gotowości do datków, — że podwoi, potroi wysokość sum, ażeby, oczywista, własne znaczenie ukazać i uwydatnić. Dnia tego nie poszedł już do biur Enkaenu. Nie chciał akcentować zbyt wyraźnie swego zainteresowania się względem oficera Śnicy, budzić ciekawości Naremskiego i innych. Wiedział już mniej więcej wszystko, co mu było potrzebne. Zabezpieczył się na wszelką ewentualność. Ów Enkaen przedstawiał mu się coraz wyraźniej, jako wymarzona forteca, w której można było nietylko ukryć się, zabezpieczyć, ale rozlokować wygodnie i obmyśleć najzłośliwszy atak. Cóż to bowiem mogło w Polsce rywalizować z Enkaenem? Jaka ideja? Jakie hasło? Czemże był „testament“ Nienaskiego, jakie mógł mieć znaczenie w opinii rodaków w obliczu haseł Enkaenu, który przybrał się we wszelkie znaki i hasła czcigodne? Rozmyślanie pana Granowskiego przerywały raz wraz marsze oddziałów strzeleckich, które w pobliskich „Oleandrach“ miały swe kuchnie, kwatery i składy. Na błonia poczęła wysuwać się publiczność wielobarwnemi falami. Jesienny wiatr zrywał z drogi tumany pyłu. Daleko w mieście biły dzwony. Prastary
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/164
Ta strona została przepisana.