Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/165

Ta strona została przepisana.

Wawel, masą olbrzymią, spiętrzoną wspaniale poprzez mgły i pył, rysował się w oddaleniu. Odgłosy, dochodzące z miasta, świadczyły o wzmożonem życiu, o energii, pulsującej w starych grodu arteryach. Tłumy zapełniały drogę, prowadzącą do parku, i wylewać się zaczęły na murawy równiny. Tam młodzi legioniści usiłowali utworzyć z masy ludzkiej proste ściany kwadratu, ażeby zostawić w środku wolne miejsce dla generalicyi i wojska. Tylko do pewnego stopnia udało się im osiągnąć ten ideał z tego głównie względu, iż musieli marsowo i bezwzględnie poczynać w sferze tak kruchej i wiotkiej, jak nadobne krakowianki, z których w przeważnej mierze ów tłum się składał. Raz wraz jakieś urocze i wystrojone dziewczę przerywało front i zmierzało w środek, przeznaczony dla władzy wyższej, a żadna siła, żadna potęga, zaprawdę, nie była w stanie przeciwstawić się naiwności jego omdlałych spojrzeń i kuszącemu czarowi lekkomyślnych uśmiechów. Przez zbity tłum, gdzie już, jak to mówią, nie było gdzie palca wetknąć, przedzierać się zaczął szereg ułanów, spieszonych, (z musu, gdyż nie mieli jeszcze ani jednego konia). Ich szare czapki, niby to przypominające czasy i stroje księcia Pepi, wzbudziły zachwyt ogólny. Wspaniała, piękna, postawna młodzież szła krokiem, od którego, jak się to mówi w takich okolicznościach, ziemia drżała. W rzeczywistości i istotnie drżały serca krakowianek na widok tak pięknych oczu, wąsów, a nadto już wyhodowanych baczków à la książę Józef, zabójczo ku przodowi twarzy skierowanych. Oddział ułanów przemaszerował ku miejscu wyznaczonemu. Za nim