Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/180

Ta strona została przepisana.

cudnego zdrowia i siły. Młody porucznik, wpatrując się w niewysłowione piękno tych dzikich ptaków, bujających wśród dwu żywiołów, — powietrza i wody, — utwierdzał się w swem uwielbieniu siły i zdrowia.
— Śmierć wszelkiej słabości! — mówił do tej żywej poezyi wolnego przestworu. — Wy, piękne ptaki! Macie duszę wolną i ciała zdrowe, jak ja! Jakże jest pięknie, gdy lecicie na skrzydłach dzwoniących! Jakże jest pięknie, gdy przeczysta woda podbija łaskotliwie wasze lśniące pióra! Lećcie przez niebo na koniec świata!
Żołnierze dopraszali się półszeptem, czyby też to nie możnaby ło wygarnąć w takiego grzecznego stada kaczuszek, lecz dowódca nie pozwalał na głupstwa psuć amunicyi. W gruncie rzeczy żałował piękności ptaków. Nie bronił natomiast, gdy się bractwo zabawiało wróblami. Obok młyna, pochylone nad jego dachem, stały ogromne wiązy, olchy, nadwiślańskie topole i białodrzewy. W gałęziach, na prętach tych drzew, kryły się niezliczone wróble stada. Zlatywały tu, widać, oddawna z całej okolicy, z przyległych wsi i folwarków, gdy młym był w pełnym ruchu, — gdy furmanki, obładowane workami ze zbożem, wciąż zajeżdżały przed szerokie wrótnie, a złote ziarna pszenicy, żyta i jęczmienia wytaczały się na drogę przez dziury w drelichu podczas przenoszenia zboża z wozów do wnętrza. Od kilku tygodni ten śpichlerz ptasi, zamknięty na cztery spusty, oniemiał i stał się bezludną, martwą, cmentarną ruderą. Daremnie osowiałe ptaki trawiły czas w głębiach drzew na nieskończonem wyczekiwaniu i wypatrywaniu figur dobrotli-