Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/183

Ta strona została przepisana.

z upojenia! Ten i ów z ciętych ojców dźwigał głowinę i rozglądał się po wszechświecie. Pijane matrony prostowały członki swe, usiłując zerwać się z upadku, jeśli nie na skrzydłach, to choć na piechotę. Wówczas widowisko stało się jeszcze śmieszniejszem. Były bowiem objawy, że ten i ów, spity jak bela, podnosił głowę, otwierał oko i spoglądał niem na okolicę, ale za chwilę walił się spać na nowo. Najtrzeźwiejsze tęgogłowy zrywały się z piasku i leciały w przestrzeń na skrzydłach, ale, nie mogąc trafić na gałąź i uczepić się jej, padały w wodę stawu, śmiesznie i częstotliwie trzepały w nią skrzydłami. Najzabawniejszy jednak był pewien staruszek, który kręcił się w kółko, garnąc dookoła swej osoby kurz i piasek, wyciągał spazmatycznie szyję i rozdziawiał dziób z najwidoczniejszym acz bezskutecznym zamiarem wymiotowania. Ten najbardziej galeryę uszczęśliwił tak dokładnem naśladowaniem ludzkich obyczajów. Zabawa ze spajaniem ptasiego stada powtarzała się kilkakrotnie. Żołnierze przysięgali, iż poznają samców, którzy już raz zakosztowali szpagatówki. Ci, pono, nie kwapili się już do gałek ze spirytusem. Nadlatywały zato nowe, jeszcze nieuświadomione lekkoduchy, ażeby wystąpić na scenie przed znudzonymi żołnierzami. Widowiska te odbywały się wśród smętnego pogwizdywania kul, podczas kląskania fijołkowej wody, jak gdyby łykającej żarłocznie strawę z ołowiu. Niektóre z pocisków śmigały po powierzchni wodnej, rozbryzgując żywą, srebrną pianę.
W czasie trwania jednego z takich nadwodnych kabaretów, a podczas ostrej strzelaniny, porucznik