na sprawy, leżące poza domem przy ulicy Lubicz i ogrodem, przylegającym do tego domu, — mniej więcej na tym samym stały poziomie.
Piastunka Wikcia pierwsza zwróciła uwagę pani Celiny na lokatora ze stryszku. Tajemniczy młody człowiek niepokoił imaginacyę żywej i wrażliwej Wikci. Jego odzienie i sposób życia, nadmierna dla wszystkich uprzejmość co najmniej o kilka procent za wielka jak na dworek tak ustronny i niski — przemykanie się cichcem po kuchennych schodach, — słowem wszystko przyprawiało niańkę Stasia o ciągły niepokój. Lokator z „górki“ był to młody chłopiec, lat zaledwie dziewiętnastu, szczupły, szary wyrostek. Wikcia wypatrzyła doskonale wszystkie cechy jego ubrania. Nosił kurtkę koloru szarego, jakie mieli „leguny“, takież spodnie, buty z cholewami, ale na głowie nie miał czapki strzeleckiej, lecz jakąś cywilną, bronzową czapczynę z daszkiem. Ubranie to było niby wojskowe, a po prawdzie cywilne, dobrze wyszarzane i wysiedziane. Napiętki butów wykrzywiły mu się, czapka dobrze na deszczach wypłókana, straciła kolor, rękawy kurtki świeciły się zdaleka na łokciach, jak latarnie na rogach zaułków. Ten lokator chodził gdzieś rankami do roboty i, widać, ciężkiej, bo ręce miał czarne i spracowane. Sam sobie nosił wodę na górę, a tak sekretnie, że go trudno było na gorącym uczynku przyłapać i zawstydzić. Nieraz, dobrze po północy, spełza cichaczem po schodach z dzbankiem w ręku do dalekiego wodociągu i na palcach, cicho, jak kot, powracał. Gospodarz, który mu izbę odnajął, pilnie baczył na postępki tego
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/205
Ta strona została przepisana.