Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/207

Ta strona została przepisana.

wiały lub usypiały małego, widziała nieraz, w dnie świąteczne i niedzielne, płową czuprynę i białe czoło, zwieszone nad stolikiem, stojącym tuż przy oknie. Widziała także nieraz oczy nieruchome, patrzące w ogródek, na liście i konary klonu, stojącego tuż nad plantem kolei, — na kłęby dymu, czepiające się żółtych liści i konarów drzewa, czy na dalekie szare obłoki. Plotkarstwo dziewczyny budziło w pani zainteresowanie: żal jej było głodomora. Kolacyi, zdaje się, nie jadał. Nieraz najoczywiściej siedział w domu, jak się to mówi, „o suchym pysku“. Znała się przecie wybornie na smaku takich kolacyj i na takim sposobie życia. Pamiętała aż nadto dobrze swoje „suche“ wieczory florenckie i uczucia, które taki wieczór budzi w człowieku. Przemyśliwała, jakimby tu sposobem posłać temu chłopakowi szklankę herbaty i pajdę chleba z szynką, ale nie mogła tego zrobić bez obawy rozgłosu, iż nieznajomego zaczepia i wabi. Wyszukiwanie pretekstu do złożenia jałmużny nie bardzo leżało jej na sercu, — to też, zadając sobie niby to ciężki trud myślenia o znalezieniu jakiegoś sposobu wsparcia sąsiada z górki, w gruncie rzeczy zaniedbywała użycia pierwszego pretekstu z brzegu. Młokos nie nastręczał się nigdy i z niczem, nie spotykał z nikim w tym domu. Żył sobie osobno, zdala i cicho, jak duch. Nie stukał nigdy butami, ani sprzętami. Pomimo, iż w drewnianym domku słyszało się ruch i krok każdy, nie wiadomo było, kiedy się ubiera albo rozbiera, kiedy idzie spać, czy wstaje, tak to czynił cicho i pod sekretem. Wychodził na palach, wracał cicho, jak upiór. Nigdy w tym domu