oczywiście, nietrwałe. Zamożniejsi dzielili się z nędzarzami ostatnią sztuką odzienia i ostatnim kęsem chleba. W robocie zachowywali rygor wojskowy i posłuszeństwo bezwzględne swej przełożonej władzy, albowiem ślepo wierzyli, iż ten czas jest to czas przejściowy, chwila twardej próby, jak gdyby musztry żelaznej, i oczekiwania na przenajświętszy, istotny moment polskiego czynu. Lecz chwila rozciągała się na tygodnie długie i nieznośne. „Zachodni“ wyruszali z miasta z pieśniami na pole walki z Moskalami. Społeczeństwo rękoma dziewic sypało im pod nogi kwiaty, w pieśniach poetów czciło ich, jako bohaterów. Dla nich, dla „wschodnich“, miało tylko słowa wzgardy i okrucieństwo zapomnienia. Czegóż to nie pisali pod ich adresem krakowscy deklamatorowie! Wszystko to ów rozbrojony „pluton“ musiał słyszeć i wszystko czytać. Lecz rozkaz władzy trzymał go jeszcze i wiązał w zwarty hufiec.
Włodzimierz Jasiołd miał w Łukowie na Podlasiu matkę, wdowę po urzędniku kolejowym. Nie mógł od niej otrzymać wieści, ani zasiłku. Żył tedy, jak inni, z pracy rąk, ślepo wierząc w słuszność swej sprawy, ale bardziej na skutek rozkazu władzy, niż z samoistnego przekonania. W gimnazyum siedleckiem zostały jego nadzieje i marzenia, niejako, familijne. Nic już z osobistej karyery! Pragnąc jednak należeć jeszcze do świata, z którym się rozstał dobrowolnie, zaczął forsownie czytać. Przez protekcyę kolegów zamożniejszych dostał możność bezpłatnego otrzymywania książek z publicznej wypożyczalni z warunkiem, że będzie czytał szybko i w porządku odnosił książki niemal po
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/210
Ta strona została przepisana.