Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/213

Ta strona została przepisana.

nawet nikt nie dostrzegł. Stał długo przy kuchennym kominie, pełen zwątpienia, czy mu się czasem nie przywidziało, że go tu wołali. Wreszcie zdobył się na odwagę i zakaszlał, żeby dać znać o sobie. Wikcia wyskoczyła zaraz do kuchni i cofnęła się do pokoju, dając znać swej pani. Drzwi się otwarły i Jasiołd zobaczył w świetle lampy wnętrze mieszkania. Na jawie śnił, iż mu się zwidzą treść baśni dziecińskiej. W głębi saloniku stał wózek, w którym spał chłopczyk, — na stole lampa, — bliżej drzwi kuchennych duża, żółta, drewniana paka. Światło lampy przesłonięte zostało przez cień-postać pięknej osoby. Jasiołd usłyszał szelest sukni i domyślił się, że to „pani“ mówi do niego. Mówiła coś prędko, uprzejmie, grzecznie o skrzynce, której nie mogą otworzyć. Prosiła go, żeby wszedł do pokoju. Złożył czapkę na kominie, jak najemnik, wezwany do roboty, i wkroczył do wnętrza. Nie przedstawił się, ani pani Śnicowa nie wymieniła mu swego nazwiska. Przyszło mu to na myśl, że go tu traktują, jak wyrobnika. Przypomniał sobie z goryczą i nagłą erupcyą pychy, że przecie jest synem nadkonduktora, że matka jest z domu Kaczyńska, a dziadek miał dzierżawę pod Międzyrzecem... Ażeby pokryć te wszystkie przykre i szybko mijające wzruszenia, zakrzątnął się około paki, obejrzał dokładnie zewnętrzną deskę, gwoździe, ich długość, ilość. Dokonawszy tego, zapytał uroczyście, jak rutynowany specyalista, czy jest w mieszkaniu siekiera. Pani i jej służąca wytłómaczyły mu, że właśnie siekiery nie posiadają i dlatego musiały go wezwać. Na to Jasiołd oświadczył dość opryskliwie, że przecie paznogciami