Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/221

Ta strona została przepisana.

leniem, a papierosa od kilkunastu godzin nie miał w wargach, więc zaznaczył z miłym uśmiechem i grzecznym ukłonem, iż wcale nie pali. To też wielkie pudło, przeznaczone dla porucznika Śnicy, stało otwarte na stole przez cały czas wizyty Jasiołda u pięknej sąsiadki i zdawało się śmiać z niego pięćdziesiątką białych tutek, jakby pięćdziesiątką białych, wyszczerzonych zębów. Któregoś dnia Jasiołdowi udało się przecież wydostać od jednego z kolegów kłaczek czarnego świństwa, zwanego tytoniem, to też w ciągu wieczora nazaciągał się cuchnącym dymem, aż do zawrotu głowy, rozpuszczając dziki fetor po całem domostwie. Nazajutrz, gdy wrócił do siebie o zmierzchu, zobaczył, że obok szklanki i pajdy leży dziesięć papierosów ze złotowłosego „pursiczanu“. Jasiołd zaklął niebywale, wpadł w złość, miał zamiar z furyą runąć na dół i oddać papierosy, szamotał się ze sobą, mocował, ściskał pięść... Przypadkowo, „tylko na próbę“ zapalił jednego z tych świetnych kusicieli... Rozkoszny dymek przesunął się po jego dziąsłach i załaskotał język, przypominając coś najrozkoszniejszego, jakby wspomnienie snu pięknego, który się już nie powtórzy raz drugi.
To były zewnętrzne formy przyjaźni dziewiętnastoletniego wyrostka z dwudziestopięcioletnią opiekunką. Pod tą zewnętrzną formą opieki i poddawania się miłemu jarzmu rozwijało się przędziwo uczuć niewidzialnych. Jasiołd w sposób szczególny przywiązał się do pani Śnicowej. Z nią jedną lubił rozmawiać, mógł się wysłowić i mógł wogóle wywnętrzać się, dyskutować o najrozmaitszych tema-