Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/226

Ta strona została przepisana.

wnikania usunęła, zdawało się, materyalne deski, rumowie i wapno z przed jego słuchu i wzroku. Rozkosz obcowania z piękną panią Celiną poprzez cienkie warstwy stropu — zemściła się teraz. Wykręcił się teraz na nice czarodziejski wdzięk idealnego obcowania, ukazując sobaczą mordę istoty rzeczy. Za każdą chwilę dawnej radości niebiańskiej trzeba było teraz straszliwą złożyć opłatę. Co szczęściem było, przekleństwem się stało. Słyszał słowa miłosne, pieszczoty, pocałunki, — a czego nie dosłyszał i nie ujrzał oczyma, to mu ukazało przywidzenie, rozpętanie stęsknionej imaginacyi wyrostka, rozwydrzenie nieświadomości najzupełniejszego w rzeczach miłosnych laika. Jak gdyby szatan niecił dookoła leżącego w szlochach bezmyślnych na ziemi iskry podniecające i rozpalał w kręgu przeklętym ognie piekielne. Była chwila, iż zdało się młodzieńcowi, jakoby widział na jawie straszliwą dla siebie scenę. Podniósł się z ziemi i kobietę, dla której tyle miał w sobie uczuć najlepszych, lżył ordynamemi, ohydnemi wyzwiskami. Sprawiało mu to ulgę, dawało jakowyś cień pociechy. Przeszedł po izbie raz, drugi i trzeci, nie tak, jak dawniej, jak zawsze, cichemi kroki, lecz twardem stąpaniem parobka, rozpętanego sołdata. Nie wiedział o tem, że chodzi. Zdawało mu się, że jeszcze leży na ziemi. Włosy spadły mu na twarz. Ręce czepiały się sprzętów i roztrącały je po stancyi. Z oczu kapały łzy. Z warg zlatywały zelżywe przekleństwa, wyrazy cudze, nieznane, które jeszcze nigdy w pamięci nie gościły. Zdawało mu się, że z jego palców tryska krew, że we włosach pryska ogień. Zwolna,