niejasnej, wypadłej z kluby rozumu, obłąkanej. Przytłoczył jej duszę ucisk najcięższy. Podźwignęła rękę, żeby wstać i coś przedsięwziąć, czegoś dokonać, lecz nie wiedziała, co... Cóż uczyni? Cóż uczynić może? O, nędzna podłości! Jakże przetrzymać tę noc!
Zwiesiła głowę i w najgłębszem poniżeniu, w świństwie wstrętnego dosytu rozkoszy trwała długo. Znagła posłyszała, że młody na górce zerwał się z łóżka na nogi. Coś wziął z szafy, bo zaskrzypiały jej drzwi. Potem stuknęła, nie! — zaskomlała niemym swoim, znajomym oddawna głosem, klamka. Wyszedł! Słychać było wśród łoskotów bezładnych serca, że głośno zstępował po stopniach, otworzył wejście na dole... Potem cisza nastała.
— Słyszał... — powiedziała do siebie, wszystka pałając od ogniów, płonąc w pośrodku płomiennych języków wstydu.
Po chwili nowa ją tknęła myśl:
— Dokąd on poszedł? Dokądże o tej porze mógł pójść?
Myśl jej pobiegła za nim w ciemną noc, jak pies wzgardzony, szukający śladów wiernego przyjaciela. Rzuciła się w ciemne ulice i puste place, szukając go na wszystkie strony. Ludzka jej dusza zazdrościła nędznemu psu jego instynktu tajemniczego, który mu daje siłę i możność odszukania śladu stopy umiłowanej. Wlokły się długie nocne godziny, wypełnione po brzegi tęgiem chrapaniem porucznika Leszka Śnicy.
Tymczasem Włodzimierz Jasiołd szedł przed siebie. Zrazu szedł, potem biegł, nie wiedząc, dokąd
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/228
Ta strona została przepisana.