lekiej. Coś z zewnątrz rządziło nim, raz na dobre, drugi raz na złe. Po atakach złego wznosił się w sercu żal, jak mroczna fala.
Nieszczęśliwy młodzieniec uszedł z tego miejsca walki i powlókł się dalej przed siebie w pustą, ohydną noc, w nieogarniony, nieprzemierzony przestwór boleści. Na wieżach krakowskich biły ponure godziny. Słyszał te dźwięki, jako głosy zewnętrzne, głosy dalekie, głosy świata obcego. Obcą i obojętną stała się dlań ziemia, przestrzeń i czas, — ruch i spoczynek. Późno, daleko po północku, znalazł się nad Wisłą, kędyś w okolicach Wawelu, którego masywne, ciemne sylwety poznał, jako gruboczarne wyręby mroku na tle jaśniejszych niebiosów. Usłyszał szemranie wody. Poczuł w płucach jej wilgoć, ostry chłód. Siadł na brzegu wody wiślanej i, ująwszy w dłonie spustoszoną głowę, płakał z nędznej boleści, z głuchego wstydu. Nad ranem, przemoknięty od nocnego dżdżu, powlókł się w stronę cegielni. Tam, na przymurku, rozgrzanym od ogniów pozamykanych, przytulił się, przywarł i popadł w drzemanie. Gdy ludzie nadciągać zaczęli do roboty, stanął i on. Przez cały dzień pilnie harował, jak martwa maszyna. Ręce jego zaciekle a systematycznie chwytały czerwony sześcian szorstkiej cegły i podawały go w dłonie sąsiada, — stos pacierzowy rozciągał się i ściągał, głowa kołysała w przestrzeni, jak mechaniczne wahadło. Te ruchy fizyczne były dobrem dla duszy: miażdżyły jej rozpętane, swawolne życie. Jasiołd przymykał oczy i powtarzał samemu sobie:
— Nie należy mieć duszy. Po cóż jest dusza? Na
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/230
Ta strona została przepisana.