ludzkim grobie. Wicher go niesie w dal, w niewiadomość, w mrok. Pociąg stanął. Senne oczy widzą stacyę ogromną, zalaną elektrycznemi światłami. Samotnik błąka się po niej, niosąc w sobie nieudźwigniony kamień zdrady tamtej obcej kobiety. Czemuż okrucieństwo tej zdrady uczuwa? Dlaczego do tej jednej obcej kobiety przykuł swe serce nieszczęsne? Cóż uczynić, żeby się wrócić z tej drogi? Nadeszła noc i nowy pociąg zabrał go w przestrzeń, w odległość węgierskiej ziemi. W tłumie ludzi nowych, których twarze nigdy niewidziane postrzega dokoła siebie. Wśród rozgwaru słów nigdy niesłyszanych, powiązanych w długie okresy, przebył niezgłębioną i nieprzebytą otchłań nocy. Przelatują koło jego oczu elektryczne światła dworców, ukrytych w mroku rozlega się raz wraz świst pociągów, spotykanych w drodze, huczą koła wagonów, jak młoty bijące swemi głosami w skronie czaszki. Nareszcie ktoś wymówił nazwę miasta, do którego dąży... Pociąg zwolnił biegu i zdyszany stanął. Poruszyli się ludzie. To tu! Wędrowiec wysiadł i przebył nawskróś dworzec. Sen, którego szybkość i plastyczna wypukłość ginie w długości i oschłości wyrazów, stał się pełny, jak samo tętniące życie, rozwinął się i zapłonął wszystkiemi barwami, przybrał na oczywistości i dokładności aż do ostatniego szczegółu. Była gwiaździsta, letnia, wonna noc. Wielki przed dworcem plac. Na nim sam jeden stoi omnibus, do którego wsiadają wszyscy podróżni. Dźwięczą szyby starej landary i wielkie jej pudło przechyla się na nierównościach drogi. Słychać wokoło mowę węgierską, niemiecką i słodkie brzmienie
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/233
Ta strona została przepisana.