biednej, chłopskiej, słowackiej gwary. Jakże odnaleźć to miejsce, gdzie ona mieszka, jakim sposobem trafić do domu niewiadomego? Toczy się ohydny szaraban poprzez ciemne ulice. Na jego stopniu przy drzwiczkach tkwi łotr w kaszkiecie z jakimś zaświchtanym napisem. Morda jego co chwila wtłacza się do wnętrza i podłe oczy świdrują każdego z podróżnych. Lecz oto wehikuł stanął przed oświetloną bramą. Wszyscy wysiedli i rozbiegają się na wsze strony. On zostaje sam, wędrowiec, który nie wie, dokąd przybył, i gdzie ma szukać straconej swej duszy Znowu przed nim jakiś inny obieżyświat w kaszkiecie z niezrozumiałym napisem. Ani ten, ani dwaj inni, ani jacyś przygodni doradcy, senne cienie, snujące się wokół, nie mogą, czy nie chcą powiedzieć, gdzie się znajduje ulica, której nazwę węgierską wymawia im po tysiąc razy. Wskazują mu to taką, to inną stronę świata. Ktoś twierdzi, że owa ulica leży tam oto, ktoś inny natychmiast przeczy i wskazuje inny zgoła kierunek. Nareszcie psubrat w kaszkiecie zawołał kogoś z kąta przedsionka i rozkazuje zaprowadzić gościa. Przewodnik — to sietniak słowacki, który rozumie polską mowę, ale drży na samą myśl, że ktokolwiek mógłby usłyszeć, jak brzmią zakazane wyrazy. Idą obadwaj, szepcąc do siebie na ucho, spiskowcy, którzy się pierwszy raz widzą — w wąskie zaułki, wśród tajemniczych czarnych domów. Przystają przed pozamykanemi bramami. Radzą. Daleko płonie elektryczne światło, a ciepła, cicha, wonna noc stoi ponad miastem uśpionem. O, jakże biedny, jakże ubogi jest przewodnik! Nie rozumie, o co chodzi
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/234
Ta strona została przepisana.