Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/235

Ta strona została przepisana.

nie wie o niczem. Pieniądze, które przybysz w rękę mu wpycha, — kupa pieniędzy papierowych, — napawają go zachwytem. Patrzy na te papiery przy świetle elektrycznej latarni. Wzdycha ze szczęścia. Łzy z jego oczu kapią. Naradzają się obadwaj po polsku czy po słowacku, — mową, która jest niby obca a taka sama, różna a jedna, — nad zagadnieniem straszliwem w istocie swojej: — gdzie ona jest w tem mieście? Gdybyż to wiedział, gdyby wiedział, — on, biedny nędzarz słowacki! Szukają. Macają po ścianach rękoma, usiłując odnaleźć numer domu. Znaleźli! Oto tam w głębi! Brama oświetlona, otwarta. Starzec odchodzi. To tu! Za temi murami, za temi oknami, za temi drzwiami — jest ona! Śpi. O, wielki Boże! Senne cierpienie wzniosło się, jako burza, rozpętało, niby wicher, i zestrzeliło w piorun. Nogi same biegną po schodach kamiennych śpiącego domu, serce jest, jako ptak skrzydlaty, któremu huragan kości skrzydeł połamał. Za każdemi drzwiami może być ona. Ucho chwyta każdy dźwięk, każdy szelest. Do którychże drzwi zakołatać? Stopy przystają przy każdych, ucho przywiera do każdego otworu od klucza, słuchając, czy się nie odezwie straszliwe echo pieszczot zmysłowych. Cisza. Cisza. Cisza wszędzie.
Wtem ktoś zstępuje ze schodów. Oficer w uniformie dziwnym, nieznanym. Na prośbę, czy nie wie, gdzie tutaj mieszka kobieta, imieniem Celina, — nie może nic odpowiedzieć, gdyż nie rozumie żadnego języka, prócz bułgarskiego. Na usilne, po stokroć powtarzane pytanie, czy nie wie, gdzie w tym domu mieszka kobieta, imieniem Celina, — uśmiech za-