Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/237

Ta strona została przepisana.

bram, kołacą do wszystkich okiennic. Nikt nie odpowiada na szarpanie dzwonków i na kopnięcia obcasem w zatarasowane drzwi. Wreszcie dwaj przygodni socyusze rozchodzą się we dwie strony, nic już do siebie nie mówiąc. Tamten podążył w stronę dworca kolei. Widać daleko jego wysoką postać. Ostatni odszedł pomocnik! Spada na duszę mrok grobowy i naga śmierć zagląda w oczy. Rozpacz senna, rozpacz straszliwa napełnia serce. Rzednie już mrok i śniady wstaje dzień nad przeklętemi ulicami. Ach, należy już wracać! Trzeba już wracać, pędzić kolejami w odwrotnym kierunku. Niema Celiny! Lecz w odległości ulicy ktoś się ukazuje. Żołnierz. Na zapytanie, gdzie jest ulica, której nikt w tem mieście nie zna, — pokazuje kierunek. Tam oto, w oddali jest ta ulica. Skrzydła wyrastają u ramion. Nogi niosą omdlałe ciało. Nadchodzi kobieta słowacka. Gdy jej wymienił nazwę ulicy, łagodnym ruchem ręki wskazuje ten sam kierunek, — istny anioł boży, wyciągający dłoń do duszy przeklętej. Oto tam, na zakręcie ulicy, w pobliżu wielkiego żółtego domu. Na zakręcie ulicy, w pobliżu wielkiego żółtego domu szatan napewno zastawi miejsce murami, — nie będzie tam wcale ulicy. Lecz, — o, miłosierny Boże! — otwiera się wąska uliczka, a na pierwszym domu, który ją odgranicza, — ta nazwa! Zgorzałe oczy szukają numeru na bramach domostw w świetle wschodzącego dnia. Niski, niepozorny dom parterowy tak jakby ten z Lubicz ulicy. To tu! Na jego bramie ten numer! Okna od ulicy zasłonięte firankami, a jedno z nich zawieszone kolorową w kraty wełnianą