Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/240

Ta strona została przepisana.

kiego sukna, sztylpy lśniące, jakby z miedzi ulane, kształtem swym szczelnie przylegające do tęgich, obłych łydek, — i nowe buty ze świetnego, żółtego juchtu. Szlaki bielizny nieskalonej białości obrzeżały kołnierz i rękawy jego kurtki wojennej. Oficer przypatrywał się uważnie młodemu ex-legioniście. Spojrzenie jego było twarde i nawskroś przenikające, lecz puszczone jakby przez szkła specyalnej uprzejmości w najlepszym stylu.
Dla Jasiołda ta wizyta była nowym ciosem, nową klęską w szeregu niewidzialnych udręczeń podczas tych paru nocy i dni. Objąwszy okiem powierzchowność tego człowieka, młody chłopiec ostatecznego doznał pognębienia. Jakiż to piękny człowiek! Jaki wspaniały pan! Co za postać! W każdym ruchu, w każdem spojrzeniu doskonałość zamierzona, celowa, świadoma i dostosowana do potrzeby! Skądże to on, parobek z cegielni, „przychodzi do tego“, żeby zasłużyć na wizytę aże takiej osoby? Dorozumiewał się, że to pani Celina przysłała tutaj swego męża. Sam ze siebie taki dostojnik nigdyby przecie nie przyszedł. Jasiołd dwakroć odczuł swoją nędzę, nicość, biedę, mizeractwo, pospolitość. Jedynem pragnieniem jego było doczekać chwili, kiedy ten doskonały i znakomity oficer wyjdzie za drzwi. Pragnął rozpocząć co prędzej na nowo pielęgnowanie tego fenomenalnego stanu, który Francuzi nazywają le cafard, coup de cafard. Ale w trakcie obserwacyi i wzruszeń, tysiąckroć szybszych, niż ich opis, — przewinęło się jedno sekretne uczucie, nie inaczej tylko śmiertelne, jak sztych majchra bandyckiego: