że ja, skromny pracownik w tej zbożnej winnicy, włożyłem już cały rozporządzalny majątek, odziedziczony po dzieciach, cały literalnie majątek, z małym okruchem, niezbędnym na codzienne osobiste utrzymanie, w tę pracę tajną, pracę uświadamiającą i organizującą rodaków w Królestwie, na tyłach odwiecznego i dziedzicznego wroga? A wcale nie jest tych pieniędzy, tych sum pokaźnych za dużo. To kropla w morzu potrzeb!
Pan Granowski mówił to wszystko głośno, zwrócony specyalnie do Jasiołda. Porucznik Śnica słuchał wywodu, puszczając błękitne kłęby dymu ze swego drogiego cygara. Twarz jego była spokojna, oczy zamglone.
Usta Jasiołda skrzywiły się od ironicznego uśmiechu. Spuścił oczy i złożył ręce na kolanach.
— Pan się śmieje łaskawie z mej szczerej wiary? — zagadnął go milioner.
— Nie. Ja się nie śmieję. Z niczyjej wiary się nie śmieję. Wiem o tych robotach, co pan mówi.
— Te sprawy nie są tak łatwo dostępne.
— My jednak już na swej skórze także dobrze odczuli skutki tych „uświadomień na tyłach dziedzicznego wroga“.
— Któż to ci „my“?
— Moi towarzysze.
— Ci z cegielni?
— Tak jest.
— Jakież to mogły być skutki?
— Nas tu już nieraz rewidowali i szarpali.
— Kto?
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/253
Ta strona została przepisana.