Jasiołd odetchnął. Po chwili zapytał:
— A to pewnie miałbym zdawać sprawę z tego, com tam widział?
— Rzeczywiście.
— I komuż to?
— Nam.
— „Nam“, — to znaczy, — komu?
— Nam, Enkaenowi.
— A Enkaen co robi z temi wiadomościami?
— To jego rzecz, władzy narodowej.
— Rozumiem. Miałbym być szpiegiem.
— Nie „szpiegiem“, jak pan mówi, lecz polskim wywiadowcą.
— To wszystko jedno.
— Nie! Nie wolno o tych pracach mówić takimi terminami i w takim tonie! To są prace narodowe.
— Być może, iż jest to narodowe, niemniej jednak szpiegostwo. My wiemy o tem wszystkiem. My to z kolegami setki i tysiące razy obgadali. Wiemy, co potem robi się z relacyami tych narodowych wywiadowców!
— Możesz pan nie przykładać do tych spraw ręki, ale niema żadnego tytułu, żeby je dyskredytować.
— My je dyskredytujemy! I ja także!
Pan Granowski uśmiechnął się pobłażliwie. Przez chwilę szedł w milczeniu, wreszcie rzekł:
— Nie chce pan jechać do Siedlec, widzieć się z matką... No, to nie! Proponowałem, bo widziałem w panu wczoraj młodzieńca, pełnego najlepszych myśli i uczuć.
— Zwalczał pan wczoraj moje myśli i uczucia.
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/256
Ta strona została przepisana.