wracała do domu. Nieszczęśliwy sąsiad z górki słyszał każde jej wyjście, czekał na każdy powrót, tłukąc się z kąta w kąt po swym pokoju. Długie były godziny wyczekiwania znajomego odgłosu kroków na kamieniach dziedzińca, na wiadome skrzypnięcie drzwi wejściowych. Żmija niecierpliwego utęsknienia wiła się około trzewiów wewnętrznych, a każde drgnięcie i obrót jej przegubów zaznaczało się głuchem westchnieniem. Nieprzerwane ćmienie ślepego bólu, a w pośród niego narywający w głębi jestestwa skir beznadziejności, — zamroczyło młodemu świat i przemieniło go w pustynię. Nie widział ludzi, domów, sklepów i ich świateł. Obojętne dlań były ideje i wypadki. Wiedział o nich dobrze, lecz ich istota i życie nie mogły się przedostać do jego serca. Serce było jak gdyby obce w piersiach, — cudza, wprawiona substancya. Nic jego niedoli uśmierzyć nie mogło. Ani jedna pociecha nie mogła do niego znaleźć dostępu. Najbardziej wstrząsające wieści były, jakby łoskoty zewnętrzne i huki tępe dla przygłuchych uszu: nie mogły przerwać nielogicznej logiki doskonałych wywodów wewnętrznego cierpienia. Ono żyło samo własnem swojem życiem, przedziwnie skonstruowane i rozmaite, tworzące zamknięty świat i formę, kształtując swą własną istność, podobne do postaci i fenomenów życia płodu tajemniczego, który się począł w mrokach jestestwa.
Nieraz Jasiołd, posłyszawszy, że pani Celina wybiera się iść do szpitala, cichaczem ją śledził, ulegając idyotycznemu złudzeniu, martwo urodzonej nadziei, że może dziś właśnie nie tam skieruje kroki. Czaił się
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/286
Ta strona została przepisana.